środa, 1 czerwca 2022

O emocjach i tym, jak mogą się mieszać różne pamięci – lekcja trzecia

Foto: arch. pryw.

Tekst o tzw. trudnych emocjach mogłabym pisać całe życie. Bo wciąż dochodzą, i z pewnością będą dochodzić, nowe wątki. A nad złością, o ile nie dorosła razem z nami, trzeba się w końcu bardzo porządnie napracować. Jeśli się chce, oczywiście.


Ona to ma. Emocje. Od ręki. Krzyczy albo płacze, kiedy coś ją rozzłości. Tupnie nogą. Powie: Jestem zła, albo wściekła. Albo: Nie lubię cię. Bądź w inny sposób wyrazi swój gniew. Potrafi być naprawdę ostro. Raz kiedyś na ladzie kuchennej wylądował but. Z czasem zauważyłam, że wraz z wiekiem mojej córki, ten repertuar słów i środków się zmienia. Nie byłam w stanie przewidzieć, o ja, naiwna, że będzie się zmieniał tak bardzo. Choć gwałtowność uczuć i reakcji, jak była, tak pozostała. Gdy rozpoczęła się szkoła i któregoś dnia na ladę wjechał mi rysunek kupy – taki „za karę”, dla mamy, bo nalegałam na odrobienie lekcji, pomyślałam, że to moje pisanie o trudnych emocjach pora sfinalizować.

Mojej M. chyba trochę zazdroszczę, bo sama już tego nie przeżyję. Nie doświadczę. Takiej pierwotnej złości, która wychodzi ze środka, niezmącona przewidywaniem, jak to będzie postrzegane przez innych. Która w dodatku jest jednoznaczna z wyrażeniem siebie i swoich potrzeb.

Przymiarki do tego tekstu, mającego być w istocie dopełnieniem pewnego tryptyku (klik i klik), zaczęłam bardzo dawno temu. Pisanie mi nie szło, obsługa samej złości – też, nie za bardzo. Najtrudniej było być, tuż obok. Kontenerować, czyli chłonąć, nie oddając. Nie dołączając do złości córki i powstrzymując cisnące się na usta: Nie krzycz! (Albo inne: Nie... !) Nie bijąc tymi emocjami po plecach. Och, bo to trudne, kiedy od samego słuchania aż chce się uciec z domu. Wyjść, gdziekolwiek. Bo to robi coś z głową. Bo emocji, i to w takiej intensywności, się nie zna, nigdy się ich nie uwalniało. A tu trzeba przytulić. Tak po prostu. Być blisko, kiedy to małe ciałko aż wije się i ucieka. Zachować spokój. A czasem histeria, tak, jakże jednak potrzebna. Przecież każdy mały człowiek musi przerobić własną lekcję przeżywania siebie.

To taki głupkowaty wiek – mówiła jedna z sąsiadek, gdy Marysia miała coś około trzech lat. Kręciłam nosem, choć mnie samej w głowie kluło się już inne pojęcie: wiek aspołeczny. I nie, dzień, gdy to wszystko miałoby ustać, nie przyszedł nagle. A czy w ogóle? Osławione ataki złości nieraz trudno było odróżnić od innych zachowań. M. leży, ba, wręcz rzuca się na chodnik i rozdzierająco płacze: czy to przy placu zabaw, czy przy przejściu dla pieszych; M. zaczyna oponować i kładzie się pod drzwiami, tuż przed wyjściem – finalnie mąż wynosi córkę bez skarpet, bo te zdążyła już ściągnąć; M. w sklepie zrzuca z półek produkty, oczywiście, spotyka mnie za to ostracyzm ze strony innych osób – staram się więc unikać chodzenia po sklepach; M. w trakcie kąpieli wylewa wodę z wanny albo zaczyna drzeć gazetę, którą właśnie czytam; M. myje umywalkę szczoteczką do zębów, którą wcześniej... umyła zęby. Taka dygresja: pamiętam, jak w tamtym czasie ktoś ze znajomych mówił mi, że dziecku „trzeba” dać klapsa.😜 Cóż, słuchałam tego w osłupieniu. Bo pomijając już formę postępowania, czyli samego klapsa, jakaż to łatwość rozporządzania, co mam robić w moim prywatnym życiu! Niewiarygodne…

No a wracając do wyliczanki, nie mogę również nie wspomnieć o tych licznych akcjach przy stole – o ile M. w ogóle potrafiła przy nim usiedzieć – gdy okazywało się, że, przykładowo finezyjnie przybrana kanapka ma być ze wszystkim poza masłem, kiełbasa z grilla bez skórki, a pizza bądź zapiekanka, już gotowe, parujące, podane – rzecz jasna: bez sera. To, czy zupę naleję do plastikowego, czy szklanego talerza, też może stać się nie lada problemem. Dla prawie ośmiolatki – nadmienię. W krajobraz teraźniejszości wpisują się też i inne sceny. Kolejny przykład, już ze szkolnego życia: M. nalega, by założyć bluzkę czy też legginsy wyprane poprzedniego dnia, mimo że te są jeszcze mokre. Pech chciał, że akurat znalazły się w zasięgu jej wzroku. To moment, gdy trwa gorączka porannych przygotowań. Pewnie niektórzy z Was wiedzą: arsenał środków (choćby wokalnych) dostępnych dziecku, które czegoś CHCE, jest olbrzymi.

Jednak, ile razy podobna sytuacja miała bądź ma miejsce z dala od domowego zacisza, moja odpowiedź tłumacząca zachowania córki pozostaje lakoniczna: Ona inaczej nie umie. I myliłby się ten, kto by sądził, że spokój w moich słowach to odbicie tego, co wewnątrz mnie. Nie, w środku wielokrotnie trzęsłam się jak galareta, a bezradność była uczuciem, którego doświadczałam najczęściej. Mojej M. nie wystarczyło bowiem jasno powiedzieć, co wolno, a czego nie należy robić. A tłumić naturalnej ekspresji mojego dziecka – nie chciałam.

Na tę świadomość nakłada się wspomnienie kolejne, i to już zderzenie bolesne. Że mnie jako dziecku mówiono coś innego: Tylko bez emocji!, albo: Tylko nic nie mów! (tak, bo zazwyczaj mówiłam to, co myślę). Albo, już w końcu: Tylko się nie kłóć! No, to tak, jakby wyrażenie własnego zdania od razu należało interpretować jako kłótnię. Ciekawe. Jakby ktoś drugi: starszy? i podobno mądrzejszy? – kompletnie nie robił przestrzeni na to coś, co przychodzi od małego człowieka.

A teraz mam i jeszcze jedno wspomnienie. Tego, jak przychodziło do mnie zrozumienie, że mojej córce należy się prawo, no wiem, może głupio zabrzmi, do… zachowywania się jak dziecko. Bo M. okazała się żywą iskrą, trudną do zagospodarowania w swej ruchliwości, nie do zatrzymania. Dzieckiem po prostu. W dodatku domagającym się, by zostało zauważone. Ba, i nie bojącym się pokazywać, że czegoś chce. Czymś dziwnym wydawało się więc choćby oczekiwać, że będzie ciche i niewidoczne. Pamiętam, jak stopniowo docierało do mnie, że jeśli chcę właściwie zająć się emocjami córki, muszę zacząć od siebie. No bo owszem, bywało, zresztą nadal tak bywa😊, że puszczą mi nerwy: powiem za dużo, nakrzyczę. Ta własna złość okazała się do przepracowania najtrudniejsza, bo przecież kulturowo kobiety nie powinny jej przeżywać. Nie omieszkałam przy tym sięgnąć po fachowe wsparcie, jako że to bardzo delikatna materia. Był więc czas, że każde zdarzenie, które np. kończyło się awanturą, analizowałam krok po kroku. Za każdym też razem brałam pod lupę ciąg przyczynowo-skutkowy, wyciągałam wnioski.

W tej drodze niewątpliwie pomogły mi też, a w pewnym sensie ukierunkowały słowa. Mam na myśli dwa cytaty.

Autor pierwszego z nich jest jak najbardziej znany. To Carl Gustav Jung:

„Jeśli cokolwiek chcemy zmienić w dziecku, powinniśmy najpierw to zbadać i zobaczyć, czy nie jest to coś, co lepiej by było zmienić w sobie”.
Autorstwo drugiego z cytatów już tak jednoznaczne się nie wydaje (różne dane znajdziecie bodaj w social mediach), choć w mojej ocenie słowa pochodzą od Emilii Góźdź.

„Kluczem w macierzyństwie nie jest to, jak matki radzą sobie z dziećmi, ale jak radzą sobie ze sobą!”.
Wiem, to niepopularna opinia. Zazwyczaj bowiem powodów zachowań innych osób, w tym i dzieci, szukamy poza sobą. Również poza tym specyficznym środowiskiem, jakim jest rodzina. Czyż nie?! Kiedyś w mediach społecznościowych wyraziłam pogląd, że jeśli dziecko wydaje się, hm… problematyczne, zamiast szukać mu od razu psychologa, warto zacząć pracę nad sobą. Ależ hejt mnie za to spotkał.

Zdania nie zmieniłam. Nie zdziwiłam się, gdy po jakimś czasie okazało się, że w chwilach napięcia jest już łatwiej. Bo gdy przychodzi fala gniewu, włącza się rozsądek. A czasem, gdy ten nie zdąży, przepraszam. Tak, to nie jest dla mnie żadną ujmą. Emocje należy traktować poważnie. No fajnie wam jest, jeśli ktoś przykładowo na was nawrzeszczy, a potem zachowuje się tak, jakby nic się nie stało? Również gdy złości się moja M., od jakiegoś czasu mam już do tego większy dystans. I szereg strategii w głowie, jak postąpić nie raniąc. Złość nie wyczerpuje przy tym całej listy trudnych emocji. Bo oto też nagle zaczęłam zauważać je wszystkie: strach, smutek, rozczarowanie, zniechęcenie, przytłoczenie, zdezorientowanie, i jeszcze inne. I nie chodzi o to, że wcześniej ich nie znałam. Na samej sobie przekonałam się, że można dać im rację bytu – nie umniejszając ich, nie zamiatając pod dywan. Bo przecież nawet te mało wygodne emocje – złe nie są. A serce nie działa wybiórczo, pozwalając doświadczać tylko tych przyjemnych i wzniosłych, dodałabym: społecznie akceptowanych stanów.

No i jest jeszcze jedno wspomnienie, choć w tym tekście nie będę się nad nim rozwodzić, tego – jak docierało do mnie, że jestem osobą wysoką wrażliwą (WWO). Wiecie, nie lubię etykietek, bo one mogą przylgnąć do człowieka zupełnie niepotrzebnie. Jednak uświadomienie sobie, tak w pełni, tej mojej cechy, bardzo mi pomogło. To ważne wiedzieć, że nadmierna stymulacja, przez którą rozumiem choćby silne emocje, szybko mnie męczy. Z taką wiedzą coś już można robić.

Więc droga trwa nadal. Moje doświadczenia utwierdziły mnie w przekonaniu, że złość, jak i każda emocja o czymś mówią. Czymś, a właściwie kimś ważnym, bo o mnie. Egoizm?! Ależ skąd. Wszak nic, tak jak emocje, nie będzie mnie kontaktowało ze mną samą. A to, co niewyrażone – wróci. Na pewno. Dynamika życia pod jednym dachem z dzieckiem, które bez wątpienia do posłusznych nie należy, sprzyja okazjom, by na bieżąco sprawdzać, gdzie jestem.

0 comments

Prześlij komentarz