Walentynki skłoniły mnie w tym roku do rozmyślań. Jest na spokojnie, a wątek tylko jeden. Ponieważ jednak z krótkiej notki powstało coś bardziej osobistego, docelowo ląduje to na moim blogu.
Stała w oknie długo. Może za długo. Ta kobieta. Powróciła we wspomnieniach. Uprzejmość wyświadczył mi Facebook. Zaczął podsyłać obraz. „Dziewczyna w oknie” Salvadora Dalego.
To prawda, darzę go szczególnym sentymentem. Wybrałam go jako tzw. zdjęcie profilowe do mojego pierwszego, acz nie prywatnego bloga. Lata temu. Przy okazji nasunęły się liczne skojarzenia.
Pomyślałam, że dziś ten obrazek mówi mi o miłości własnej (a o tym, co ciekawe, pisałam powalentynkowo przed rokiem w social mediach) i chyba jakimś zdrowym instynkcie samozachowawczym. Brawo. Kobieta stoi tyłem. Więc to ma znaczenie.
Ona nie chce tu być. Albo tam, w tamtym miejscu. Odwróciła się. I to jedno ze znaczeń. Może najważniejsze.
A jak stoi tyłem, to pewnie nic nie mówi. Nie, nie wywyższa się, milczy. Nie uczestniczy. Nie zawsze przecież trzeba być w dialogu. Ona nie ma takiej potrzeby. Nauczyła się nie reagować, bo i co to zmienia. Nauczyła się kontrolować, ile chce wziąć do siebie. Konkretna do bólu. I nie skupiać się na tym, co wokół niej. Bo nikt nie ma wpływu na to, jak będzie odbierany przez innych.
I to okno. Jak dużo znaczy. Zna jego budowę aż po najdrobniejszy szczegół, czy będzie to szyba, czy też zawias. Na temat tego, jak się uchyla i zamyka, i ile ma funkcji, wylała tysiące słów w pewnej gazecie. Może to i mało bliskie esencji codziennego życia, i serce pękało wiele razy, jednak było warto. Bo każde, nawet niefajne doświadczenie (klik, klik), czegoś uczy. A przez okno można w końcu wyjść. Z miłości do siebie.
Wpis inspirowany prawdziwą historią.
0 comments
Prześlij komentarz