Nie bójcie się osób chorujących na depresję, mają na pewno wiele do opowiedzenia.
Pomysł na ten tekst pojawił się przed wakacjami, wraz z pewnym wpisem na Facebooku. Wydawałoby się, że maj to niezbyt dobry czas, by myśleć o depresji. A jednak…
Nie pokuszę się wszak o rozważanie, czym depresja jest. Mam wrażenie, że miliony memów w Internecie robią swoje. Dochodzą do tego wyznania znanych osób, które ponoć na depresję chorowały: artystów, polityków, działaczy społecznych. Napisałam „ponoć”, bo przecież nikt z nas z tymi osobami nigdy nie mieszkał. Osobiście więc, do tego typu deklaracji podchodzę ostrożnie. Podobny sceptycyzm wyraziła kiedyś piosenkarka Ania Rusowicz, i to wprost, na łamach prasy: „To, że celebryci w telewizji głośno mówią o swoich terapiach, jeszcze nic nie znaczy” (por. Wysokie Obcasy Extra, 30.07.2014). Jej zdaniem, dostrzeżenie, że jest coś takiego jak sfera psychiczna, w naszym kraju nadal wymaga odwagi.
Przychylałabym się również do stwierdzenia, że większość z nas boi się rozmawiać o emocjach. Niestety. Czy może być zresztą inaczej, skoro już dzieci, których nie trenuje się do tłumienia naturalnych przejawów uczuć, bywają traktowane... hm, dziwnie, powiedziałabym: jak odmieńcy?! Szczególnie dotyczy to uczuć nieaprobowanych społecznie, takich jak złość, strach czy smutek. To taka moja osobista obserwacja, i przykład z własnego podwórka. (W kontekście placówek oświatowych, pisałam o tym tutaj: O wizycie u psychologa, czyli zabawa w pomaganie.)
Ale do rzeczy. Artykuł, do którego sięgnęłam, opiera się na badaniu opublikowanym przez „Clinical Psychological Science”, a przeprowadzonym przez badaczy z Uniwersytetu w Readding. Skoncentrowano się w nim na komputerowej analizie słowa pisanego znanych osób cierpiących na depresję. Postawiono więc na coś więcej niż zmęczenie ludzkich głów, ślęczących jak do tej pory nad kolejnymi źródłami i analizującymi słowo po słowie konkretne konstrukcje, różnorodność słownika twórcy czy średnią długość zdania. W badaniu pojawiają się nazwiska takie, jak wokalista Kurt Cobain czy poetka Sylwia Plath. W obu przypadkach historia choroby nie wymaga dodatkowej dokumentacji – doprowadziła do samobójczej śmierci. Ważne jest również, że język analizowanych tekstów, pamiętników, piosenek, ba!, wpisów na fora internetowe, scharakteryzowano za pomocą dwóch cech. Były to: treść oraz styl.
„Smutny”, „samotny”, „szary”, „żałosny”, „kiepski” – takie przymiotniki dominują w komunikatach osób zmagających się z depresją. Zaś w przypadku zaimków osobowych, forma „ja”, „mnie” i tak dalej, przeważa nad takimi jak „on”, „ona” czy „oni”. Badacze wysunęli wniosek, że osoby cierpiące na depresję bardziej skupiają się na komunikowaniu siebie, swoich problemów i opinii, niż świecie wokół. Miałby to być ponoć skuteczniejszy wskaźnik w rozpoznawaniu choroby niż stosowanie pozytywnych czy negatywnych określeń. Znów napisałam „ponoć”, bo myślę sobie, że z taką osobą trzeba by przede wszystkim trochę pobyć i poznać jej sposób komunikowania się z otoczeniem. A może zjeść przysłowiową beczkę soli. Myślę też, że przecież są ludzie skoncentrowani na sobie, bo np. nie wychowali się w relacjach, i nie nabyli określonych umiejętności interpersonalnych. Ale niekoniecznie cierpią.
Bo chyba jest jasne, że chorowanie na depresję jest równoznaczne z cierpieniem?!
No i styl. „Zawsze”, „nigdy”, „zupełnie” – to określenia pojawiające się w wypowiedziach najczęściej. A więc tzw. wielkie kwantyfikatory, moi ulubieńcy (mam nadzieję, że wyczuwacie tu ironię). Uogólnienia, które naruszają indywidualne doświadczenie. Słowa przyczyniające się do zaszufladkowania do jakiejś kategorii, najczęściej negatywnej. Badacze z Readding oceniają, że ludzie chorujący na depresję mogą mieć bardziej czarno-białe widzenie świata niż ta tzw. Zdrowa Reszta. I pewnie sporo w tym racji. Ale nie zgodzę się, że chorzy „lubią” – jak przeczytałam – używać tak mocnych określeń (czyli: że robią to świadomie). W moim przekonaniu, oni w nie po prostu wierzą.
A jak to wygląda według statystyk? Przeanalizowano 64 forów internetowych na temat depresji, mających 6,4 tysięcy użytkowników. Niepokojących określeń było tu o 50 procent więcej niż w grupie kontrolnej (czyli na 19 innych forach), z kolei na forach gdzie rozmawia się o samobójstwach – aż o 80 procent więcej. Osobiście, depresji i stanów lękowych nie wrzucałabym do jednego worka, jak zrobili to autorzy opracowania. Te drugie, według dostępnych mi źródeł, są rozpoznawane dwukrotnie rzadziej i są uznawane za… mhm, młodszą, biedną siostrę depresji.
Dość powiedzieć, że lingwistyka badająca tę chorobę może się przydać. Oby! Obyśmy też potrafili oprzeć się pokusie wykorzystywania jej do pospiesznych, amatorskich diagnoz. Bo te z reguły niczemu nie służą.
Wcześniejszy mój tekst o depresji znajdziecie tutaj: klik.
0 comments
Prześlij komentarz