Foto: arch. pryw. |
No napisane to zostało tak, jakby ze stron pachniało jaśminami. Na pożółkłych kartkach starej gazety – słowa pisane przez dzieci dla dzieci.
Jeszcze jedna wycieczka w przeszłość. W Otwocku może to już ostatnia. Zżymam się, że tutaj zewsząd otacza mnie starość, a opór przed zmianą i tym co nowe wisi w powietrzu, jednak historia wyczytana na kartach wydawanego do 1939 roku „Małego Przeglądu” wręcz mnie urzekła. Językiem, poetyckością, niewinnością, klimatem… To brzmiało zupełnie inaczej niż słowa, które sączyły się w mojej głowie. A może wyobraźnię poruszyły zapach muzealnego kurzu czy chłód wrześniowego poranka, a przy tym dziwne ostatnio dla mnie poczucie wyciszenia. Jak nie ja i jak nie tu, do Muzeum Ziemi Otwockiej postanowiłam wrócić. Miło też, że pan kustosz dał się wyciągnąć ze swojej kanciapy, by pokazać mi właściwą gablotę. Bo moja pamięć chciała mnie wieść innymi ścieżkami, błędnie niestety.
A więc było tak. Mietek nie miał tabletu, ani nawet telefonu komórkowego. Ale miał wieczne pióro i piętnaście lat. Siedział przy stole i pisał, i marzył. To był jego świat. Nie, Otwock absolutnie nie kojarzył mu się z sosnami ani gruźlicą. Nie tamtego wieczora.
„Rozkochane słońce było nie złote ani też żółte, bo miało po prostu barwę słońca. Było łagodne i ciepłe – było dziewicze. Słońce wiosną takie jest. Później praży ziemię w bólach porodu, zadając jej mękę okrutną, płodząc ziarno, w leniwe i parne skwary lipcowe. Ale wtedy nie myślałem o tym, co będzie później.
Wiatr kołysał gałęzie. W świerkach szeptało. O czym mówiły świerki? O tym, że ukazały się już liście, że liście będą rosły. Rosły, jak ja.
Tak, teraz świerk opowiadał o mnie, a może o Tobie. W każdym bądź razie o młodości.
Zdawało mi się, że las usypiał już. Naraz pieśń pokoju rozedrgała się, zamieniła się w okrzyk triumfu czy boleści, a potem umilkła.
Potem zabłysło nad wszystkim miedziane słońce. Chciałem krzyczeć z radości. Wierzchołki drzew, chaty – wszystko było złote… Las kołysał się godziną zmierzchu. Jeszcze ciszej niż przed wichurą.
W pokoju zapachniało jaśminami… – które za kilka miesięcy zakwitną.
Ręka chwyta ołówek. Układam kilka nieudolnych rymów. Nie umiem!
Tymczasem niebo pachnie i brzęczy barwą. Seledyn wpada w srebro, zamienia się w złoto, w miedź, miedź rozlewa się na granacie. W resztkach jasnego błękitu wschodzi księżyc. Rama okna, przy którym siedzę – czernieje, ale wcale nie jest mi smutno albo raczej jest smutno, ale tak, że nie ma we mnie goryczy. Cicho jest, z oddali dochodzi stłumione wycie psa… Księżyc jest coraz jaśniejszy.
Pokój pachnie, odurza… Płynę na okręcie ukołysany i rozburzony.
Ktoś zaczął mówić. Nie był złym człowiekiem. Ale mówił o ludziach i… jaśminy przestały pachnieć…
Tej samej nocy obudziłem się z okrzykiem:
– Jaśminy?! Będą pachnieć? Wśród ludzi?? Na wyżynach człowieczeństwa???”.
Nie należy zapominać, że była wiosna a Mietek miał piętnaście lat. A właściwie to może nazywał się Marian albo Miron, albo Mojsze; w gazecie podana jest tylko pierwsza litera imienia, obok pełnego nazwiska. Pismo, założone przez Janusza Korczaka, tworzyły dzieci – dla dzieci. Jak się przyjmuje, większość młodych czytelników i reporterów "Małego Przeglądu " nie przeżyła wojennej zagłady. O ironio, a dziś jaśmin uznawany jest za jeden z najsilniejszych afrodyzjaków.
Wykorzystałam fragmenty opowiadania „Jaśminy”, pełna publikacja: „Mały Przegląd”, 6.09.1935 (pismo ukazywało się w Warszawie, z częstotliwością raz na tydzień, jako bezpłatny dodatek do „Naszego Przeglądu”, jednej z największych żydowskich gazet codziennych w języku polskim). W 2014 roku archiwalne numery „Małego Przeglądu” zostały zdigitalizowane.
0 comments
Prześlij komentarz