Ludzie-lemingi to podobno bezrefleksyjni przeżuwacze medialnych mądrości, skupieni wokół... (doczytajcie w Internecie, bo o polityce publicznie nie lubię!). Z lemingami łączy mnie jednak co innego.
Są takie teksty, do których chętnie powracam. Ten o zmęczeniu lemingów jest jednym z nich. Listopad 2012, za pół roku definitywnie przestanę być singielką. W wydawnictwie, w którym pracuję, przeskoczyłam do nowego tytułu. Mam wrażenie, że to jest „to”, bo wreszcie zajmuję się tematyką, która interesuje mnie najbardziej, a która była mi bliska, gdy kończyłam studia. Chodzi o człowieka i jego rozwój. Śledzę tematy związane z pracą, psychologią, komunikacją, funkcjonowaniem w społeczeństwie. Kręcą mnie też wchodzące do obiegu pojęcia, takie jak słoik czy hipster, no oczywiście z lemingiem na czele. A więc pojęcia będące synonimami szybkiego, wielkomiejskiego życia – bo to jest mój świat.
Artykuł, który znajduję w „Rzeczpospolitej”, jest dla mnie dużym zaskoczeniem. Pozytywnym. Tekst pretendujący do miana szerszej diagnozy społecznej w gazecie, która swego czasu kojarzyć się mogła wyłącznie z polityką?! Proszę, proszę… Dziennik dojrzał jednak do wzmocnienia swojego ekonomicznego i społecznego charakteru. Z czasem też wręcz postawił na kompleksowość – doczytuję już w Internecie.
Tak, to tekst o moim pokoleniu. Pewnie dlatego tak głęboko zapadł mi w pamięć. Bo samo hasło leming jeszcze wtedy nie znaczy dla mnie więcej, niż mówi jego definicja słownikowa, czyli: mały gryzoń.
Ale i ja się zmieniłam. Może stwierdzenie, że jestem innym człowiekiem, brzmi zbyt szumnie, choć czasem tak właśnie czuję. Otóż temat wypalenia zawodowego mnie nuży. Wprawdzie jeszcze przed trzema miesiącami w jednej z popularnych drogerii chwytam gazetkę, zwabiona jej czołówkowym raportem „Uzależnieni od pracy. To już alarm?”, ale – jak dziś oceniam – robię to odruchowo. Do tej pory pismo porasta kurzem na parapecie. Raportu nie przeczytałam. Kurczę, jak długo można podniecać się pracoholizmem czy pracą ponad siły, oddaniem firmie, karierze itp. – myślę sobie. I nie chodzi o to, że mam dziecko, a macierzyństwo zmieniło moje priorytety.
Tekst o lemingach zamieszczam na swoim blogu. Bo był to i myślę, że jest nadal – tekst ważny dla mnie. Jest jak dobra historia, która pokazuje nową perspektywę zdarzeń, a moje własne doświadczenia pozwala umieścić w odmiennym, zaskakującym kontekście.
* * *
Praca do utraty tchu, kredyty, widmo bezrobocia. 30-, 40-latki masowo kończą u psychiatrów i kardiologów.Pokolenie lemingów nie wytrzymuje nałożonych na siebie obciążeń i ma coraz większe kłopoty ze zdrowiem. Przybywa tzw. młodych dorosłych mających problemy psychiczne, a do szpitali częściej niż do tej pory trafiają młodzi z problemami kardiologicznymi.
Zaburzenia emocji – wzrost 10-krotny
Dla jednych lemingi to ludzie dla świętego spokoju bezkrytycznie podążający za władzą, zainteresowani tylko bogaceniem się. Dla innych to po prostu klasa średnia – osoby pracujące intensywnie w dużych firmach (bankach, sektorze finansowym, mediach czy reklamie), z mieszkaniami kupionymi na kredyt, którzy chcą się dobrze ubrać, są aktywni w Internecie i korzystają z uroków wielkomiejskiego życia.
W pewnym sensie to ich najmocniej dotyka kryzys. Z jego powodu muszą powściągnąć niezwykle rozbudzone aspiracje, a wielu po prostu traci pracę, co z miejsca drastycznie obniża poziom ich życia.
I chociaż dane dotyczące zdrowia publicznego są niezłe – kilka lat temu trwale spadła w Polsce np. zachorowalność na choroby układu krążenia – to lekarze przyznają, że zwłaszcza w dużych miastach widać pogorszenie kondycji zdrowotnej młodych dorosłych.
– W ciągu ostatnich 20 lat liczba zaburzeń emocji wzrosła 10-krotnie, zaobserwowano też 12-krotny wzrost przyjmowania substancji psychoaktywnych, np. środków uspokajających, nasennych czy przeciwbólowych – mówi „Rz" prof. Bartosz Łoza, dyr. ds. lecznictwa Szpitala Neuropsychiatrycznego w podwarszawskich Tworkach.
Niewydolność układu krążenia – fatalnie
Niepokojące obserwacje mają także kardiolodzy. – Coraz częściej widzimy takich pacjentów, a jeszcze 10 lat temu osoba 30-, 40-letnia z zaburzeniami rytmu serca lub zawałem była u nas rzadkim gościem – mówi dr Piotr Dąbrowski, specjalista chorób wewnętrznych Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie.
Dlaczego nie pokazują tego oficjalne statystyki? – To się da zaobserwować po około 10 latach. Dziś w danych widać najbardziej nadumieralność mężczyzn po czterdziestce – w stosunku do innych krajów europejskich – na choroby związane z niewydolnością układu krążenia – mówi Andrzej Wojtyła, lekarz i były szef sanepidu.
Praca – coraz dłuższa
Zdaniem ekspertów w najbliższych latach takich osób będzie przybywać. – Młodzi ludzie biorą na siebie coraz więcej obowiązków. Nakręcają się, że dadzą radę zrobić jeszcze jeden projekt, wziąć jeszcze jedno zlecenie. Moment zatrzymania następuje, gdy już jednak nie dają rady – dodaje prof. Łoza.
Specjalista zwraca uwagę, że wsparcia potrzebują ludzie teoretycznie w środku życia. Mają trzydzieści kilka, czterdzieści lat, a są już wypaleni życiowo i zawodowo.
– Lemingi są biedne. Albo żyją w strachu, że za chwilę stracą pracę, albo pracują coraz dłużej i ciężej z nadzieją, że zwolnienia ich nie dotkną. To wyczerpujące – mówi „Rz" Katarzyna Korpolewska, psycholog.
Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że liczba godzin pracy – zwłaszcza mężczyzn – wydłuża się co kwartał o kilka minut.
– Tempo życia w Polsce bardzo się podniosło. Jesteśmy narodem, który pracuje ponad 40 godzin tygodniowo. Szczególnie młodzi ludzie z kredytem na karku dużo pracują i pracę zabierają do domu. Co oczywiście przekłada się na zmęczenie zawodowe i problemy zdrowotne – mówi ekspert ds. medycznych z Uczelni Łazarskiego dr Jerzy Gryglewicz.
Działa też mechanizm „muszę pracować więcej, bo nie jestem pewny jutra, nie wiem, czy utrzymam pracę, a na rynku jest duża konkurencja i narastające bezrobocie".
Powoli rośnie także liczba osób pracujących w więcej niż jednym miejscu – w II kwartale 2012 roku było to 1136 tys. osób, czyli o 11 tys. więcej niż w tym samym okresie przed rokiem.
Młode pokolenie nie dość, że łoży na wychowanie dzieci, to jeszcze ponosi koszty utrzymania pokolenia młodych emerytów (dziś na jednego pracują cztery osoby) i systemu emerytalnego. – Nikt im w tym nie pomaga, bo najmłodsze pokolenie dorosłych albo nie pracuje, albo ma taką umowę, że nie płaci składek – mówi Korpolewska.
Finał: nic nie ma sensu
Z badań przeprowadzonych w 2010 roku przez fiński Instytut Medycyny Pracy wynika, że u osób, które systematycznie biorą nadgodziny w pracy, ryzyko zawału serca wzrasta nawet o 80 proc. Chodzi o to, że pracując ponad normę, człowiek przedłuża też przebywanie w napięciu i stresie, co zaburza równowagę biochemiczną organizmu. Do tego dochodzi mała aktywność fizyczna, papierosy, alkohol i brak snu.
– Podczas rozmowy z taką osobą wychodzi, że np. nie śpi bardzo długo, bo pracuje nad jakimś projektem. W pewnym momencie organizm się buntuje i zaczynają się np. ataki duszności – tłumaczy dr Dąbrowiecki.
Ale do lekarza idą dopiero wtedy, gdy nie mają wyjścia. – Najczęściej wtedy, gdy przestaje im się chcieć robić cokolwiek. Mówią, że czują zmęczenie, poczucie chronicznego braku sensu czy uskarżają się na stany bólowe trudne do zdiagnozowania – wylicza profesor.
Eksperci jednak tłumaczą, że taki stan to po części ich wina. Mimo ciężkiej sytuacji, można przecież zachować zdrowie. – Nie potrafimy nawiązywać bliskich relacji z drugim człowiekiem. Zamiast radzić sobie poprzez rozmowę z bliską osobą, zamykamy się w swoim świecie przed ekranem komputera – tłumaczy Korpolewska.
A Gryglewicz dodaje: – Ważne, by zachować umiar i aby ten kredyt, który trzeba spłacić, nie zmuszał do pracy ponad siły. Znane są przecież przypadki z Japonii, kiedy ludzie umierali z przemęczenia.
Pełna publikacja artykułu „Lemingi są zmęczone”: „Rzeczpospolita”, 2.11.2012
(link jest już nieaktywny)
0 comments
Prześlij komentarz