W tej książce są zapiski o ludziach, chwilach bardzo intymnych, różne osobiste przemyślenia, dużo emocji. Mnie natomiast refleksje Jerzego Stuhra zostawiają głównie z obrazem młodych ludzi, wkraczających właśnie na rynek pracy.
Choroba nowotworowa to dla większości czas pokory. Przystanięcia z boku, refleksji – takiej pogłębionej… Jerzy Stuhr zastanawia się nie tylko nad współczesnym teatrem, grą aktorską i światem tzw. celebryto-aktoro-głupków. Ważnym tematem, nad którym według niego warto się pochylić, jest rynek pracy młodych. Tak, o zasypywaniu ich umowami śmieciowymi też jest mowa – choć ten wątek autor pozostawia jakby w cieniu. W mojej ocenie jego stwierdzenia można odczytywać jako ironiczne albo wręcz zgryźliwe, ale w istocie mają one gorzki posmak. Oto fragmenty tych rozważań.
„Co zrobić z taką informacją? Pięćset osiemdziesiąt tysięcy młodych ludzi w wieku od piętnastu do dwudziestu czterech lat, czyli jedenaście procent społeczeństwa, nie uczy się, nie chce się uczyć, nie pracuje i nie robi nic, żeby pracą się zająć. (…) Najbardziej mnie męczy, że oni są młodzi, w wieku, kiedy przede wszystkim się marzy. Najpiękniejsze nocne marzenia: Kim będę? Jaka kariera przede mną? Kogo pokocham? Pamiętam, jakie targały mną emocje w te noce. I choć zrealizowałem z tych marzeń może połowę w mym dotychczasowym życiu, to wiem, ile tamte marzenia dały mi życiowej siły i motywacji. A pięćset osiemdziesiąt tysięcy ludzi tych marzeń nie ma. Myślę, że nawet ogromie by się takich marzeń bali. Oni muszą wyrobić sobie instynkt czasu teraźniejszego. Ich marzenia kończą się wieczorem. A może się mylę. Może oni jednak marzą. Może nieco pragmatycznie, ale jednak. Co zacznę sprzedawać pierwsze, kiedy mamusia umrze? Co będzie dla mnie w testamencie? I żeby nic nie było dla siostry, która wyjechała do Londynu i się wyparła. Jak zwinąć kluczyk do kasetki z kosztownościami po śmierci mamusi? Czy coś ma na koncie? Ile będzie warte mieszkanie, kiedy mamusia umrze? Może o tym marzą nasi młodzi; jedenaście procent przyszłości naszego narodu? A o czym będą marzyć ich dzieci?”.
„Tak sobie pomyślałem, jakie dziwne życie zawodowe mają dzisiaj młodzi. Przepełnione permanentnym strachem. A więc strachem przed sukcesem i strachem przed brakiem sukcesu. Bo nie wystarczy mieć pracy, nie, w tej pracy, żeby zaistnieć, trzeba mieć jeszcze sukces, właściwie nie byle jaki, ale spektakularny sukces. A więc ci młodzi są cały czas w strachu, czy im się uda. Jako wieczny voyeur, podglądacz rzeczywistości, przypominam sobie, jak w hotelach stolicy, gdzie przemieszkiwałem całe życie, aż wreszcie dorobiłem się warszawskiego mieszkania, a więc pamiętam luksusowy hotel w centrum, gdzie często w kawiarni-barku VIP-ów widywałem taką scenkę: Młoda pani w garsonce, a przed nią skromnie, schludnie ubrana panienka. Garsonka zadaje jej pytanie w języku angielskim, czasem podchwytliwie, o komputer – iloma palcami, czy jest z kimś związana, czy zamierza założyć rodzinę itp. Dziewczyna się wije, udaje luz. Po tygodniu widzę ją w tym hotelu: przynosi do śniadania śmietankę, sprząta brudny stolik, szuka dla mnie wykałaczki. No i już wiem, że ten bój o sukces przegrała. Zadecydowała Garsonka. Ta się nastudiowała, matura z paskiem, i tylko dlatego, że akurat w tym momencie, kiedy ja ją podglądałem, nie potrafiła się „sprzedać” Garsonce. I tego ci młodzi się boją. A ten drugi strach rośnie w młodych odchodzących od drzwi biur pośrednictwa pracy. Jeszcze jeden dzień młodego życia stracony. Jakie to dziwne, kiedy sobie przypomnę siebie w ich wieku. Radością była pasja pracy, a sukces przychodził zawsze potem, z opóźnieniem. (…) Nam w naszych sukcesach naprawdę nie chodziło o pieniądze”.
„Przeczytałem dzisiaj, że pięć i pół miliona młodych ludzi w Unii Europejskiej jest bez pracy. Im dalej na południe, tym gorzej. Boże! Aż dziw bierze, że oni się globalnie nie wkurzą. Co za spokojne, zaczadzone pokolenie, jakby baranki. Bo te drobne bunty – Hiszpanie, to efemerydy, londyńskie krótkie demolki natychmiast ugaszone. To powinna być rozpierducha na całą Europę. Drugi 68 rok. A tu nic”.
„Dziwnym jesteśmy narodem, w jeden dzień potrafimy zebrać pięćdziesiąt milionów na potrzebujących, a nie chcemy zrobić nic, żeby nasze dzieci na starość miały lepiej”.
J. Stuhr, „Tak sobie myślę…”, Wydawnictwo Literackie
0 comments
Prześlij komentarz