czwartek, 4 grudnia 2014

O rządzących i wizerunku, który nie powinien powstawać z dnia na dzień

Co nieco o wizerunku włodarzy stolicy, i dlaczego coś, co powinno być efektem działań długoplanowych, i w ogóle konkretnych planów, traktowane jest ad hoc.


W ostatnich dniach w mediach dominował temat dogrywki w wyborach samorządowych. Pewnie nie powinnam się chwalić, niektórzy wręcz mogą zacząć w tym widzieć drugie dno, ale nie spełniłam swojego patriotycznego obowiązku i mimo tak wyraźnych zachęt – głosować nie poszłam. Nie wzięłam udziału w drugiej turze (choć gdy wiadomo już było o dogrywce – miałam na to szczerą ochotę), ale też i w pierwszej. Oczywiście, gdybym chciała się usprawiedliwiać, powiedziałabym, że tak postąpiła większość. Bo w Warszawie do urn poszło niewiele ponad 33 proc. uprawnionych.

Ale ja nie o tym. Nie lubię mieszać się w politykę, nie lubię jej komentować – tym bardziej publicznie. Jednak wyniki, te pierwsze sondażowe, i w sumie całe tegoroczne wybory, przypomniały mi, jak włodarzom stolicy zdarza się robić PR. Wiadomość o wygranych usłyszałam w radiu, wracając wieczorem do domu. Cóż, pomyślałam, nowej starej pani prezydent niewątpliwie wypada pogratulować. Warszawa zmienia się bardzo szybko.

W pamięci odgrzebałam jedno zdarzenie, dokładnie sprzed roku. Sierpień 2013: już od blisko dwóch miesięcy zamknięte są dwie stacje centralnego odcinka warszawskiego metra. To duże utrudnienie, zwłaszcza dla tych, którym ten środek komunikacji ułatwia poruszanie się w godzinach rannych, gdy spieszą się do pracy. Należę do tej grupy, a codzienna marszruta z Mokotowa na Bródno wydłużyła się i trwa teraz ponad godzinę. Wiąże się też dla mnie ze sporą presją. Jakoś nie umiem nie myśleć o tym, że w mojej firmie, naprzeciwko drzwi wejściowych wisi czytnik, odnotowujący każdą minutę spóźnienia. Wiadomo: tu tramwaj postoi dłużej na pasach, w tym samym czasie autobus – do którego się przesiadam – może odjechać wcześniej… Ratusz zapowiedział, że utrudnienia potrwają sześć tygodni.

Mija jednak siedem tygodni, a stacje nadal są zamknięte. Media zaczynają snuć domniemania, czy pociągi znów zaczną kursować na całej linii metra przed końcem miesiąca, bo w przeciwnym razie oznaczałoby to komunikacyjny paraliż we wrześniu. Zaś internauci komentują, że jeśli się to nie uda, „pani HGW dołoży sobie gwóźdź do trumny nad referendum!”. I co się okazuje? Że może się udać. Prace związane z budową drugiej linii metra i wstrzymujące otwarcie dwóch kluczowych stacji linii pierwszej – zostają okiełznane. Gdy 21 sierpnia pojawia się komunikat, że metro normalnie kursuje od piątku, uradowana od razu wysyłam sms-a mężowi.

Jakby tego było mało, 23 sierpnia bladym świtem pani prezydent rusza w miasto i pierwszych podróżnych kolei podziemnej częstuje… gorącą kawą. Z jednej strony szkoda, że do takiego gestu potrzeba było aż widma referendum. A z drugiej – nie wierzę, by w ratuszu nie wiedzieli, że wizerunku nie tworzy się z dnia na dzień. Owszem, wszelkie preteksty są ważne i należy je wykorzystywać, by zbudować pozytywne nastawienie otoczenia. Ale w tak jawny sposób grać pod publiczkę? Oj, kulawy to PR!

Składając gratulacje, pani prezydent wypada więc życzyć jak najmniej PR-owych wpadek.

0 comments

Prześlij komentarz