poniedziałek, 15 grudnia 2014

O moim życiu zamkniętym w walizkach

Foto: arch. pryw.

Część z tych walizek mi zginie – i nigdy nie dojdę, gdzie i jak. Chodzi jednak o to, że te walizki mają wymiar głównie symboliczny, bo dla mnie hasło: Otwock – miasto z dobrym klimatem, okazuje się pustym sloganem.


To już ponad rok i miesiąc! Wyprowadziłam się z Warszawy i obecnie mieszkam w Otwocku, a więc jednym ze stołecznych miast-satelit. Na szczęście – tylko tymczasowo. Tęsknię. Nie sądziłam, że za dużym miastem, w którym życie toczy się tak szybko, można tęsknić. Właściwie to wypracowałam sobie własne tempo życia i nawet w Warszawie potrafiłam przechodzić obok tego pędu. Albo wręcz iść pod prąd. Niemniej jednak tęsknota była pierwszym zauważalnym uczuciem po wyprowadzce. Pamiętam zeszłoroczną Wigilię, spotkanie z rodziną mojego męża (który jest rodowitym otwocczaninem) i oczywiście pytania: jak ci tu jest? Chyba ich zaskoczyłam.

A teraz jest nas trójka. Codzienne spacery z moją małą córeczką. W te jesienne, już prawie zimowe dni bywa jednak ciężko. Chodzi głównie o wyszykowanie się na spacer. Nie lubię tego zderzenia z zimnem, staczania wózka po schodach (mieszkamy w domu jednorodzinnym), przenoszenia dziecka, układania, zapinania – to logistyka zaawansowana; a efektem są popękana skóra rąk i ból. Już samo myślenie o wynurzeniu się z ciepłego domu na szare, dziurawe, zaniedbane ulice, powoduje, że się wzdragam. Gdy powiedziałam o tym siostrze ciotecznej mojego męża, która dzwoniła tydzień temu i napatoczyła się właśnie w momencie przygotowań do wyjścia, była bardzo zdziwiona: Jak to, to jeszcze się nie przyzwyczaiłaś do spacerów z dzieckiem? Przecież to sama przyjemność... No cóż, najwyraźniej mnie nie zrozumiała. Ludzie są bardzo przywiązani do obrazów, które mają w głowach; niejednokrotnie widzę, że konfrontacja z podejściem innym niż własne, powoduje zamęt.

W zeszłym tygodniu również rozmowa z moim ojcem, który dzwonił z Warszawy. A wiesz – mówi – wczoraj na Onecie ukazał się tekst o Otwocku (był on dostępny on-line, gdy tworzyłam na bloga ten wpis), obszerny dosyć i nawet ciekawy. Takie różne rzeczy piszą... Tekst wygooglałam, przyznam jednak, że moją uwagę przykuły komentarze, z których większość jest negatywna. Fragment jednego z nich: "Otwock zgodnie z tytułem z pierwszej strony onetu to dziura, po prostu dziura. Rozwój Otwocka zatrzymał się na przełomie lat 80-90. Od ponad 25 lat tu się nic nie zmienia. Wenecja Mazowsza to jak najbardziej trafne określenie". I kolejny: "Najbrzydsze miasto w Unii Europejskiej. Władze miasta nie robią dosłownie nic dla poprawy wizerunku i dobrobytu mieszańców. Znowu wygrał wybory prezydent, który nie potrafi załatwić sprawy tej słynnej dziury w centrum miasta. Otwocki brzeg Świdra to obraz nędzy i rozpaczy. Wspaniałe tereny zupełnie niezagospodarowane, wszędzie chaszcze i śmieci. Sanatoria zlikwidowane". Zgadzam się. Supernowoczesna SKM-ka, którą od czasu do czasu przyjeżdża się tu z Warszawy, może zmylić czujność. Trzeba pochodzić po otwockich ulicach, by dostrzec szczegóły. Potencjał miasto ma duży, ale jest on zupełnie niewykorzystany. Szkoda.

Jedna z bohaterek reportażu zamieszczonego w WO (nr 42/25.10.2014) mówi, że jak widzi wokół siebie wszystko stare, zniszczone, brudne, brzydkie, to czasem nawet nie chce jej się o to dbać, bo przecież nie warto. Nie ma motywacji. Ja odczuwam dokładnie to samo. Pisząc o Otwocku uświadomiłam sobie właśnie, że wraz z tutejszym powietrzem wdycha się opór przed zmianami i wszelkimi nowościami. Szkoda – jeszcze raz.

A dlaczego walizki? Bo większość moich rzeczy: ubrań, butów, książek, naczyń, sprzętów domowego użytku, wciąż leży spakowana – w piwnicy. Tak będzie do czasu wyprowadzki stąd, i powrotu do Warszawy. Nie umiem się tu poczuć jak u siebie. Czasem nawiedza mnie myśl, że moje życie, to jedyne, jakie znałam, dzieje się gdzie indziej. Autentycznie! W dodatku, jeśli zaczynam w to wierzyć – czuję się zdołowana.

2 komentarze:

  1. Przeżyłam dokładnie to samo. Tylko miałam dwoje malutkich dzieci, Jedno "gondolowe" drugie rok starsze. Po wypadku tej starszej córeczki, kiedy rozorała sobie buzię na chodniku, tym "wyremontowanym" na Andriollego, i po tym jak z otwartą raną ( u dwulatka! ) kazano mi jechać do warszawskiego szpitala ( jedną ręka miałam przytrzymać ranę na buzi aby sie skóra nie rozchodziła) podjęłam decyzję o sprzedaży mieszkania i wyprowadzce, gdzieś do świata cywilizowanego. I udało się :-) Mieszkanie kupili rodowici otwocczanie. Bo któżby inny.... Życzę rychłego powrotu do normalności ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że nie jestem odosobniona w swoim myśleniu, bo wśród otwocczan raczej trudno znaleźć ludzi z jakimś dystansem do swojego miasta. A co do lokalnej służby zdrowia, cóż, na ten temat - a zwłaszcza jeśli chodzi o podejście do małych dzieci - też mogłabym trochę napisać...

    OdpowiedzUsuń