Foto: arch. pryw. |
Część z tych walizek mi zginie – i nigdy nie dojdę, gdzie i jak. Chodzi jednak o to, że te walizki mają wymiar głównie symboliczny, bo dla mnie hasło: Otwock – miasto z dobrym klimatem, okazuje się pustym sloganem.
To już ponad rok i miesiąc! Wyprowadziłam się z Warszawy i obecnie mieszkam w Otwocku, a więc jednym ze stołecznych miast-satelit. Na szczęście – tylko tymczasowo. Tęsknię. Nie sądziłam, że za dużym miastem, w którym życie toczy się tak szybko, można tęsknić. Właściwie to wypracowałam sobie własne tempo życia i nawet w Warszawie potrafiłam przechodzić obok tego pędu. Albo wręcz iść pod prąd. Niemniej jednak tęsknota była pierwszym zauważalnym uczuciem po wyprowadzce. Pamiętam zeszłoroczną Wigilię, spotkanie z rodziną mojego męża (który jest rodowitym otwocczaninem) i oczywiście pytania: jak ci tu jest? Chyba ich zaskoczyłam.
A teraz jest nas trójka. Codzienne spacery z moją małą córeczką. W te jesienne, już prawie zimowe dni bywa jednak ciężko. Chodzi głównie o wyszykowanie się na spacer. Nie lubię tego zderzenia z zimnem, staczania wózka po schodach (mieszkamy w domu jednorodzinnym), przenoszenia dziecka, układania, zapinania – to logistyka zaawansowana; a efektem są popękana skóra rąk i ból. Już samo myślenie o wynurzeniu się z ciepłego domu na szare, dziurawe, zaniedbane ulice, powoduje, że się wzdragam. Gdy powiedziałam o tym siostrze ciotecznej mojego męża, która dzwoniła tydzień temu i napatoczyła się właśnie w momencie przygotowań do wyjścia, była bardzo zdziwiona: Jak to, to jeszcze się nie przyzwyczaiłaś do spacerów z dzieckiem? Przecież to sama przyjemność... No cóż, najwyraźniej mnie nie zrozumiała. Ludzie są bardzo przywiązani do obrazów, które mają w głowach; niejednokrotnie widzę, że konfrontacja z podejściem innym niż własne, powoduje zamęt.
W zeszłym tygodniu również rozmowa z moim ojcem, który dzwonił z Warszawy. A wiesz – mówi – wczoraj na Onecie ukazał się tekst o Otwocku (był on dostępny on-line, gdy tworzyłam na bloga ten wpis), obszerny dosyć i nawet ciekawy. Takie różne rzeczy piszą... Tekst wygooglałam, przyznam jednak, że moją uwagę przykuły komentarze, z których większość jest negatywna. Fragment jednego z nich: "Otwock zgodnie z tytułem z pierwszej strony onetu to dziura, po prostu dziura. Rozwój Otwocka zatrzymał się na przełomie lat 80-90. Od ponad 25 lat tu się nic nie zmienia. Wenecja Mazowsza to jak najbardziej trafne określenie". I kolejny: "Najbrzydsze miasto w Unii Europejskiej. Władze miasta nie robią dosłownie nic dla poprawy wizerunku i dobrobytu mieszańców. Znowu wygrał wybory prezydent, który nie potrafi załatwić sprawy tej słynnej dziury w centrum miasta. Otwocki brzeg Świdra to obraz nędzy i rozpaczy. Wspaniałe tereny zupełnie niezagospodarowane, wszędzie chaszcze i śmieci. Sanatoria zlikwidowane". Zgadzam się. Supernowoczesna SKM-ka, którą od czasu do czasu przyjeżdża się tu z Warszawy, może zmylić czujność. Trzeba pochodzić po otwockich ulicach, by dostrzec szczegóły. Potencjał miasto ma duży, ale jest on zupełnie niewykorzystany. Szkoda.
Jedna z bohaterek reportażu zamieszczonego w WO (nr 42/25.10.2014) mówi, że jak widzi wokół siebie wszystko stare, zniszczone, brudne, brzydkie, to czasem nawet nie chce jej się o to dbać, bo przecież nie warto. Nie ma motywacji. Ja odczuwam dokładnie to samo. Pisząc o Otwocku uświadomiłam sobie właśnie, że wraz z tutejszym powietrzem wdycha się opór przed zmianami i wszelkimi nowościami. Szkoda – jeszcze raz.
A dlaczego walizki? Bo większość moich rzeczy: ubrań, butów, książek, naczyń, sprzętów domowego użytku, wciąż leży spakowana – w piwnicy. Tak będzie do czasu wyprowadzki stąd, i powrotu do Warszawy. Nie umiem się tu poczuć jak u siebie. Czasem nawiedza mnie myśl, że moje życie, to jedyne, jakie znałam, dzieje się gdzie indziej. Autentycznie! W dodatku, jeśli zaczynam w to wierzyć – czuję się zdołowana.
Przeżyłam dokładnie to samo. Tylko miałam dwoje malutkich dzieci, Jedno "gondolowe" drugie rok starsze. Po wypadku tej starszej córeczki, kiedy rozorała sobie buzię na chodniku, tym "wyremontowanym" na Andriollego, i po tym jak z otwartą raną ( u dwulatka! ) kazano mi jechać do warszawskiego szpitala ( jedną ręka miałam przytrzymać ranę na buzi aby sie skóra nie rozchodziła) podjęłam decyzję o sprzedaży mieszkania i wyprowadzce, gdzieś do świata cywilizowanego. I udało się :-) Mieszkanie kupili rodowici otwocczanie. Bo któżby inny.... Życzę rychłego powrotu do normalności ;-)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz. Cieszę się, że nie jestem odosobniona w swoim myśleniu, bo wśród otwocczan raczej trudno znaleźć ludzi z jakimś dystansem do swojego miasta. A co do lokalnej służby zdrowia, cóż, na ten temat - a zwłaszcza jeśli chodzi o podejście do małych dzieci - też mogłabym trochę napisać...
OdpowiedzUsuń