Kto z nas choć przez chwilę nie myślał, że z koleżanką bądź kolegą z pracy można się zaprzyjaźnić? Brzmi całkiem pięknie.
Wyobraźmy sobie sytuację, gdy przychodzimy rano do biura, a w głowie natłok myśli, które dręczą nas od poprzedniego popołudnia. Możemy je z siebie wreszcie wyrzucić. Osoba siedząca za biurkiem naprzeciwko ze zrozumieniem kiwa głową. Powinno nas jednak zaniepokoić, gdy widzimy, jak wychodzi z pokoju, a w pomieszczeniu obok robi się poszum. Potem zaś natrafiamy na dziwne albo… (tu można wpisać dowolne określenie) spojrzenie innej koleżanki lub kolegi. Wnikliwa obserwacja prowadzi do wniosku, że niektórzy wręcz uwodzą postawą sugerującą pełne zainteresowanie naszymi sprawami osobistymi. Służą temu: miłe słowo, uśmiech, gest taki jak położenie ręki na ramieniu czy poklepanie po plecach. Nie jest bezpiecznie brać tego za przyjaźń. Szczególnie jeśli z taką postawą obnosi się szef czy przełożony.
Redakcja ogólnopolskiego dziennika – jedna z pierwszych, w których pracowałam. Pamiętam Dorotę i Agnieszkę, przycupnięte na bocznych schodach, między drugim a trzecim piętrem budynku, i rozprawiające o czymś z dużym zaangażowaniem. Do biurek wracały zapewne z uczuciem dużej ulgi, a może po prostu odstresowane, bo mogły się sobie wyżalić. Ale czy o to tylko w przyjaźni chodzi? I czy to w ogóle jest przyjaźń?
Artykuły dostępne w Internecie są nafaszerowane historiami o tym szczególnym rodzaju relacji, nawiązywanym w miejscu zatrudnienia. Bohaterowie mieli ostatecznie wspólnego szefa – bo jedna z osób ściągnęła do firmy drugą, bądź sami sobie byli szefami, we wspólnej firmie. Opinie na temat takiej przyjaźni są, jak można się spodziewać, różne. Nie brakuje również tzw. życzliwych doradców, którzy raz mówią: „to może się udać”, a innym razem, że „brnąć w to nie warto”.
Czy przyjaźń menadżerów różni się od tej zawieranej przez urzędników lub redaktorki? Trudno rozsądzać. Z pewnością jednak zażyłość między panami ma charakter inny niż wśród pań. Jest oparta na prostych zasadach, bywa szorstka i gruboskórna, choć zawsze okazuje się szczera i lojalna. Kto się nie zgodzi, że taki wizerunek przyjaźni jak ulał pasuje do chodzącego w garniturze menadżera? Na grupki lub pary tak ubranych mężczyzn, zmierzających zapewne na lunch, nietrudno się natknąć w godzinach pracy; szczególnie jeśli nieopodal znajdują się biurowce.
Mam wrażenie, że słowo przyjaźń bywa nadużywane. W praktyce w ten sposób myślimy bowiem często o bardzo powierzchownych relacjach. To, że kogoś się lubi, a może nawet bardzo lubi, nie oznacza jeszcze przyjaźni. Skłonność do ulegania takim myślom łatwo jednak zrozumieć. Obowiązkom zawodowym poświęcamy z reguły osiem godzin w ciągu każdego dnia i właśnie do firmy na ten czas przenosimy całe nasze życie. Chcielibyśmy się w nim dobrze urządzić. W głowie zaś mamy wspomnienie miłego ciepełka, jakie odczuwaliśmy jako dzieci, gdy siedzieliśmy w piaskownicy razem z drugą osobą, powierzając jej wszystkie swoje tajemnice.
Jak ktoś powiedział, przyjaźń wymaga wysiłku i pracy. Przeważnie budujemy ją latami; między przyjaciółmi zdarzają się też różne trudne chwile czy nieporozumienia. To dojrzałość i gotowość do bycia blisko, nawet jeśli w grę nie wchodzi fizyczna obecność. Jak daleko „stąd” do wspólnych debat nad kuflem piwa, gdy roztrząsamy osobowości kolegów z firmy albo narzekamy na decyzje zwierzchników…
Najlepszych przyjaciół wybiera się samemu. Oczywiście, nie chcę generalizować. Niewykluczone bowiem, że właśnie w pracy spotkamy kogoś, z kim będziemy się na tyle dobrze dogadywać, że zapragniemy spędzać z nim jeszcze więcej czasu, również popołudniami czy w weekendy – zyskując tym samym zaufanego przyjaciela. To z kolei przełoży się na jeszcze lepszą atmosferę i współpracę w firmie, a w dodatku poprawi nasze wyniki. Myślę jednak, że w pierwszej kolejności warto postawić na to, by relacje w pracy były poprawne, tj. oparte na czytelnych, jasnych dla wszystkich stron zasadach. No a przede wszystkim nie zapominajmy, że jesteśmy tu po to, by... pracować.
0 comments
Prześlij komentarz