W związku z pojawieniem się na rynku żarówek energooszczędnych podejmuję małe śledztwo. Tropię nie tylko to, czy w sprzedaży są już tylko takie żarówki, ale również, jak i czy w ogóle jest przekazywana informacja o tym.
Przepaliła mi się żarówka w lampie, taka standardowa – 60-watowa. Pojechałam do supermarketu, żeby kupić nową. Na miejscu okazało się, że w sprzedaży są jedynie żarówki energooszczędne, o dosyć cudacznych kształtach i nic mi niemówiących oznakowaniach. Cóż, pomyślałam, pojadę do supermarketu budowlanego, tam na pewno będzie duży wybór. Jakież było moje zdziwienie, gdy tu zastałam to samo. Żarówek wprawdzie więcej, ale również – same energooszczędne. Z pomocą przyszła mi pani, która krążyła wśród lad sklepowych z żarówkami właśnie, reprezentująca znaną firmę o nazwie X.
Od niej dowiedziałam się, że teraz dostać można wyłącznie takie, bo zmieniło się prawo. A nadmienię, że obie moje wizyty w marketach miały miejsce tuż przed 1 września, czyli dniem, gdy ze sprzedaży wycofano kolejne żarówki, tym razem 40- i 25-watowe. Dwa lata wcześniej ze sklepów zniknęły bowiem żarówki 100-watowe, w ubiegłym roku pożegnaliśmy te 75- i 60-watowe.
O tych rzeczach doczytałam już jednak w Internecie, gdyż pani poinformowała mnie tylko o zmianie prawa i wskazała, czym mogę zastąpić żarówkę 60-watową. Myślę, że firma X robi sobie bardzo dobry PR, delegując do sklepu (pewnie: wielu sklepów) osobę, która pomaga w doborze tych wyrobów. Dzięki temu firma jawi się jako kompetentna w zakresie tematu efektywności energetycznej, zgodnej z nakazami Unii Europejskiej: odpowiednia żarówka to przecież tylko środek do osiągnięcia tego celu. Jak może myśleć dalej konsument? Firma X sprzedaje, i oczywiście produkuje, odpowiednie żarówki. Osobiście jednak, z chęcią dowiedziałabym się od takiej osoby, czemu służy wycofanie tradycyjnych żarówek – a nie tylko, że zmieniło się prawo. Dla mnie takie argumenty, jak zużycie mniejszej ilości prądu, ochrona środowiska czy oszczędności – są przekonujące.
Po kilku tygodniach przepaliła mi się żarówka w innej lampie, o mocy 40 wat. Nie chciało mi się jechać daleko do sklepu, stwierdziłam więc: zrobię wszystko, żeby zaopatrzyć się niedaleko domu. Wiedziona poprzednim doświadczeniem a głównie trudnością z wyborem właściwej, nowej żarówki (chodzi o porównywalną moc) – tę przepaloną wsadziłam do torebki. Udałam się na lokalny bazarek i od razu swe kroki skierowałam do sklepu z artykułami dla domu: higienicznymi, AGD itp. Pytam pana, czy dostanę żarówkę? I słyszę: tak, ale nie energooszczędną. Kupiłam, bo zależało mi, by w określonym miejscu w domu mieć już światło – jakiekolwiek. To zresztą tylko jedna żarówka, w dodatku 40 wat… Przy okazji dowiedziałam się, że te tradycyjne w dalszym ciągu są w sprzedaży, rozpoznać je można np. poprzez etykietkę na opakowaniu: „Nie do użytku domowego”. Pan powiedział, że to sposób ochrony dla wielu lokalnych producentów, którzy teraz musieliby zamknąć działalność. Dlatego regały sklepowe już jakiś czas temu wypełniły się żarówkami warsztatowymi czy innymi, odpornymi na wstrząsy. Unijna dyrektywa nie obejmuje po prostu żarówek do użytku przemysłowego.
To pokazuje, że nowe przepisy są nieszczelne. No bo już widać, że tworzy się szara strefa. Ponadto, kiepsko jednak z przekazem, czemu mają służyć zmiany. Jako odbiorca – brzydko mówiąc: użytkownik końcowy produktu, czuję się pominięta w całym strumieniu informacji. Fajnie, że ktoś dostosowuje prawo i unowocześnia przepisy, fajnie, że od razu znajdują się firmy, które wypuszczają na rynek odpowiednie wyroby. A co osobami takimi jak ja, co z nami?
0 comments
Prześlij komentarz